Do tej pory na blogu pisałem o tatuażach sporadycznie choć sam mam ich kilka na skórze. Ostatnio moja kolekcja powiększyła się o kolejny dziab, więc stwierdziłem, że może warto przetestować jakieś kosmetyki. I tak natknąłem się na polską markę z Wrocławia, czyli praktycznie rzut beretem od mojej miejscowości. Mowa tu o marce Loveink, która produkuje mydła i masła do pielęgnacji tatuaży. Dziś opowiemy sobie o tzw. Tattoo Butter w dwóch wersjach zapachowych – Papaya i Orange.
Moje dziaranie zbiegło się akurat z dostawą produktów marki Loveink do sklepu BeardMan.pl, z którego właśnie otrzymałem owe masełka.
Opakowanie i zawartość Loveink Tattoo Butter
Masełka zamknięte są w czarnych, plastikowych puszkach. Na wieczku znajdziemy naklejkę, która informuje nas o nazwie produktu, zapachu, pojemności oraz o tym, że jest to w 100% wegański kosmetyk. Krawędzie etykiety zdobią kolorowe maziaje. Na bocznej ściance zajdziemy symboliczną literkę L, która pewnie oznacza Loveink. Pod spodem czarna etykieta opisująca skład, przeznaczenie, sposób użycia i przechowywania masła.
Pojemność: moje puszki mają 50 ml, ale dostępne są też większe o pojemności 100 ml
Kolor: biały/kremowy
Konsystencja: produkt ma konsystencję masła, ale z drobnymi granulkami, łatwo się wybiera, łatwo rozciera, aczkolwiek trzeba nieco dłużej rozgrzać masło w dłoni aby stopić granulki i uzyskać swego rodzaju olej; pod wpływem temperatury masło może zmieniać swoją konsystencję ale producent zapewnia że nie skutkuje to utratą właściwości.
Zapach: obie wersje zapachowe, które posiadam pachną naprawdę przepięknie; woń pomarańczy czy papai jest bardzo intensywna, soczysta i zdecydowanie umila aplikację oraz używanie samego produktu; co prawda w Internecie krążą opinie, że do tatuażu nie poleca się perfumowanych kosmetyków ze względu na drażniące czy wysuszające skutki perfum, ale tu w składzie nigdzie nie widzę informacji, że kompozycja zapachowa jest czymś innym niż naturalnym zapachem zawartych w nim substancji (jeśli się mylę poprawcie mnie).
Edit: na stronie producenta w opisie składu na ostatnim miejscu pojawia się Perfume, co oznacza że kosmetyki są jednak perfumowane (stąd pewnie taka intensywność zapachu), ale ostanie miejsce świadczy o naprawę niewielkiej ilości, także bądźcie spokojni 🙂
Skład
Tutaj producent określa rzecz jasno: 100% VEGAN Kosmetyk przebadany dermatologicznie Nie zawiera parabenów, konserwantów, ani substancji ropopochodnych. I faktycznie w składzie nie znajdziemy chemicznych cudów. Są tu same naturalne oleje:
Butyrospermum Parkii Butter, Macadamia Ternifolia Seed Oil, Hydrogenated Vegetable Oil, Prunus Amygdalus Dulcis Oil, Prunus Armeniaca Kernel Oil, Cocos Nucifera Oil.
Edit: etykieta na moim maśle wyróżnia jeszcze Limonene, Linalool, Citranellol oraz Geraniol – informacji o tych składnikach nie znajdziemy na stronie; być może mam jakąś wcześniejszą wersję, a skład do tego momentu już uległ zmianie.
Sposób użycia i efekty
Według producenta masło Tattoo Butter może pełnić dwie role: pomagać w gojeniu dziary i pielęgnować już wygojony tatuaż; przyznam się bez bicia, że nie mogłem się przełamać żeby nasmarować świeży tatuaż bo po pierwsze za bardzo ufam maści Alantan, a po drugie nieco zraziła mnie konsystencja masła – te granulki o których wspomniałem na początku działają nieco jak peeling, a nie miałem zamiaru ścierać rany i przyspieszać odpadania strupka, dlatego w kwestii fazy gojenia się nie wypowiem. Co do pielęgnacji już wygojonego tatuażu to tu przyznam szczerze, że masło sprawdziło się świetnie. Niewielka ilość nałożona na skórę i dokładnie rozprowadzona pozwoliła mi zniwelować uczucie suchości skóry przez cały dzień. Do tego tatuaż był bardziej wyraźny,a skóra odpowiednio natłuszczona. Nawet pod koniec dnia, mimo że tatuaż był pod ubraniem czułem że masło nadal działa. Trzeba jedynie uważać z aplikowaną ilością, bo gdy weźmiemy za dużo możemy niepotrzebnie zabrudzić ubrania.
Masełka Loveink wspierane są przez Otwarte Klatki, stowarzyszenie walczące o prawa zwierząt. Tutaj macie więcej info: http://www.otwarteklatki.pl/o-nas/
Wydajność: 50 ml wystarczy na ok. 3-4 miesiące stosowania (zależy od ilości i wielkości tatuaży)
Cena: niecałe 30 zł za 50 ml to według mnie dobra cena
Podsumowanie Loveink Tattoo Butter
Stosowałem do swoich tatuaży już różne produkty. Jedne podobały mi się mniej inne bardziej. Tattoo Butter zaliczam do tych, które mi się podobają. Po pierwsze mają ładne i schludne opakowanie. Po drugie naprawdę ładnie pachną i mimo, że zapach w ciągu dnia nie jest wyczuwalny to podczas aplikacji umila poranną toaletę. Plus również za naturalny skład, mimo rozbieżności miedzy stroną internetową producenta, a etykietą na mojej puszce (raczej nie upchnęli tam żadnej chemii). Kolejna rzecz, którą lubię w tym produkcie to efekt jako daje jego stosowanie. Fajnie również, że masło to mogą stosować weganie. Sam nim nie jestem, ale potrafię zrozumieć takie przekonania i wybory. Co więcej, produkt jest wydajny w stosunku do ceny. Jedyne do czego bym się przyczepił i w sumie nie za bardzo rozumiem dlaczego tak to wygląda to konsystencja. Nie podobają mi się te granulki a la peeling. Zdecydowanie nie wzbudzają zaufania szczególnie jeśli myślimy o smarowaniu świeżego tatuażu. Poza tym produkt bardzo przypadł mi do gustu i śmiało polecam go do codziennej pielęgnacji waszych dziabów.
Loveink Tattoo Butter Orange czy Papaya kupisz w sklepie BeardMan.pl ->
wszystkie zdjęcia wykorzystane w tym artykule pochodzą ze strony www.loveink.pl