Lecimy z kolejnymi luźnymi rozważaniami nad pustymi opakowaniami. Tym razem na tapet wziąłem 5 kompletnie różnych produktów z różnych sfer męskiej pielęgnacji. Zapraszam do dziewiątego już projektu denko. Zaczynamy !
Odżywka do włosów w sprayu Dr. Sante Coconut Hair

Jak dotąd marka Dr. Sante nic mi nie mówiła i pewnie jakby ktoś się mnie o nią zapytał powiedział bym, że to ta produkująca ryże, kotlety sojowe i ciastka. Kiedy skończyła mi się moja obecna odżywka do włosów, szukałem jakiejś alternatywy. Padło na niezbyt drogą odżywkę w sprayu. Nigdy takowych nie używałem więc stwierdziłem, że może być ciekawie potem to dla was opisać. Odżywka w sprayu Coconut Hair to extra nawilżający sprawy do włosów, który ma ochronić nasze włosy i zregenerować je. Polecany jest do włosów suchych i łamliwych. Głównym sprawcą tych cudów ma być olej kokosowy, który jak wiemy potrafi zdziałać dużo dobrego. W składzie również takie substancje jak: hydrolizowane białka pszenicy, amino kwasy z pszenicy i soi, arginina, seryna, kwas mlekowy itd.

Tak więc produkt występuje w białej plastikowej butelce o pojemności 150 ml. Etykieta w przyjemnych turkusowo-brązowych kolorkach z kokosem w tle. Zawiera dużo informacji o samym produkcie takich jak właściwości, skład, sposób użycia itd. Aplikuje się go bardzo łatwo dzięki funkcjonalnej rączce z pompką. Wystarczy po myciu spryskać włosy i już. Można je ewentualnie wysuszyć. Odżywki jednak nie spłukujemy. Pozostawiamy ją na włosach. Muszę przyznać, że jest to bardzo przyjemny produkt. Nie obciąża włosów, nie przetłuszcza, jest lekki, nadaje błysku i zdrowego wyglądu włosom, a co najważniejsze odżywia je i sprawia, że są miękkie. Bardzo szybko mi się skończyła ta odżywka, a to dlatego, że małżonka często ją pożyczała. Za 150 ml zapłacimy ok 10 zł więc w tej cenie jest to bardzo dobry produkt.

Dezodorant w kremie 4 szpaki

Do tej pory najczęściej używałem antyperspirantów w kulce. Przetestowałem różnego rodzaju spraye itd. ale kulka odpowiadała mi najbardziej. Jednak zdarzało się, że płyn z kulki zostawiał na ubraniach nieprzyjemne ślady. Na pewno znacie białe plamy na ciemnych rzeczach i żółte na białych. I nawet jeśli producent zapewnia, że to się nie dzieje to i tak wiemy, że na dłuższą metę to nieprawda. Kiedy moja żona skończyła drugi słoik dezodorantu w kremie marki 4 szpaki postanowiłem sam spróbować. Zamówiłem dwa słoiczki – jeden zapachowy drugi bezwonny. I powiem wam, że jestem w szoku.

Dezodorant w kremie marki 4 szpaki to po pierwsze produkt wegański (myślę, że nie trzeba tłumaczyć definicji tego słowa). Po drugie nie jest to antyperspirant, ponieważ nie blokuje wydzielania się potu. On działa zgodnie z naturą, nie zatrzymując naturalnych mechanizmów naszego organizmu takich jak pocenie się w tym wypadku. Krem od szpaków wchłania nadmiar potu, działa bakteriobójczo, łagodzi podrażnienia (np. powstałe podczas golenia pach) i pozostawia długotrwałe uczucie świeżości. I nawet wersja bezzapachowa sobie świetnie z tym radzi. Krem wybieramy palcem ze szklanego słoiczka o pojemności 60 ml i wcieramy w skórę pod pachą (czystą rzecz jasna). I to już, nie musimy martwić się nieprzyjemnymi zapachami czy plamami na ubraniach. A co w składzie piszczy?

cycek to stan początkowy.
Skład dezodorantu:
- Ziemia okrzemkowa – jej głównym zadaniem jest pochłanianie potu i łagodzenie podrażnień, przy okazji dobrze też wpływa na wygląd i kondycję skóry – wyrównuje jej koloryt, zmiękcza ją, pochłania nadmiar sebum i łagodzi podrażnienia.
- Glinka biała – to jedna z najdelikatniejszych glinek, dlatego mogą jej używać osoby o bardzo delikatnej i wrażliwej skórze; jej głównym zadaniem jest pochłanianie potu i łagodzenie podrażnień i odświeżenie skóry.
- Mąka arrowroot (inaczej skrobia z maranty trzcinowej) – sprawia, że skóra staje się delikatniejsza i gładsza, pomaga leczyć różnego rodzaju otarcia czy skaleczenia i świetnie radzi sobie z pochłanianiem wilgoci (potu).
- Soda oczyszczona – neutralizuje zapachy, działa bakteriobójczo.
- Olej kokosowy – w dezodorancie ma działanie bakteriobójcze i grzybobójcze, a także przyczynia się do leczenia drobnych skaleczeń i mikrourazów skóry oraz… zwyczajnie dba i odżywia skórę pod pachami.
- Masło shea – odżywia i regeneruje skórę oraz i podobnie do oleju kokosowego pomaga w leczeniu drobnych ran i skaleczeń.
- Olej z wiesiołka – poprawia stan skóry i stymuluje regenerację jej komórek, ma właściwości antyseptyczne i przeciwzapalne. (źródło: 4szpaki.pl)
Za 60 ml zapłacimy 39 zł co jest bardzo wymierną ceną jak na mój gust za taki produkt i jego wydajność. Gorąco polecam.
Krem do tatuażu Ninja Ink Green Tea Tattoo Elixir

Jeśli chodzi o gojenie tatuażu to wg mnie do tej pory nie spotkałem lepszych produktów niż Ink-Lab. Ostatnimi czasy jednak moją uwagę przykuł brand, który stworzył kremy do codziennej pielęgnacji. A że akurat takowy krem mi się skończył postanowiłem zaryzykować i spróbować czegoś nowego. Marka Ninja Ink ma w swojej ofercie dwa elixiry, które służą do codziennego użytku. Są dwie wersje zapachowe – Watermelon (arbuz) oraz Green Tea (zielona herbata) i na ten drugi zapach postawiłem. Kremy wychodzą w dwóch pojemnościach 50 ml oraz 100 ml. Opakowania z pewnością przykuwają oko – są plastikowe, w pełni czarne i ozdobione kolorowymi etykietami. Na wieczku widnieje logo marki czyli kropla tuszu w stroju ninja. Są tu też metaliczne wstawki, które błyszczą się to na zielono to na żółto w zależności od kąta padania światła. Przyznam, że ładnie się to prezentuje. Niestety podczas używania etykietki się wycierają co widać na fotkach.

Sam elixir jest to po prostu krem o przyjemnej konsystencji, który łatwo się wybiera i aplikuje na skórę. To co jest fajne w kremie Ninja Ink to jego wydajność, która wynika jak się domyślam z mocno skoncentrowanej formuły. Chodzi o to, że małą ilością kremu jesteśmy w stanie pokryć nawet cała rękę. Krem gładko rozprowadza się po skórze, nie stawia oporu. Bardzo ładnie i szybko się wchłania. Nie jest tłusty, nie brudzi ubrań, nie zostawia śladów. Co do zapachu to nieszczególnie przypomina mi zieloną herbatę i po czasie robi się nieco kwaśny ale jest na tyle delikatny, że nie przeszkadza. Ciekaw jestem wersji arbuzowej. Producent zaleca aplikować krem 2-3 razy dziennie, ale dla mnie nawet raz potrafił mi wystarczyć i utrzymać skórę ładnie nawilżoną.

Producent zapewnia, że produkt jest bezpieczny dla skóry i wegański oraz że może posłużyć podczas gojenia dziarek. Skład jest dosyć mocno rozbudowany i bogaty, więc jeśli jesteście ciekawi co kryje się w środku odsyłam do producenta lub sklepów, które sprzedają Ninja Ink. Kremik ogółem przyjemny, za 50 ml zapłacimy 39 zł. Jak wypróbuję drugi zapach to ewentualnie coś jeszcze dopowiem.
P.S. Ekipa Ninja Ink dorzuca do zamówień fajne woreczki, masę naklejek i krówki 🙂
Wielofunkcyjny balsam Bullfrog Agnostico

Jeśli czytacie na bieżąco moje wypociny to na pewno wiecie, że nie jestem fanem produktów X w Y. Często zdarza się bowiem, że jak coś jest do wszystkiego to jest do niczego. Sytuacja jest jednak inna w przypadku wielofunkcyjnego i wielozadaniowego balsamu Agnostico włoskiej marki Bullfrog. Balsam występuje w szklanej buteleczce o pojemności 100 ml. Aplikacja następuję poprzez pompkę. Etykieta zdobiąca balsam jest wykonana z szorstkiego papieru (coś jakby z recyklingu), jest minimalistyczna ale zawiera multum informacji na temat produktu. Jej design jest minimalistyczny, a użyte fonty fajnie współgrają z całością.

Konsystencja balsamu jest swego rodzaju wodnistym kremem. Łatwo się rozprowadza i gładko nakłada. Dużym plusem produktu jest jego szybkie wchłanianie oraz zapach, który naprawdę robi robotę. Zresztą jak większość produktów marki Bullfrog. Woń wytaczająca się z buteleczki to coś co trudno określić jednym słowem. W Internecie można przeczytać, że jest to zapach roślinno-ziołowy, ale wg mnie również trąca klimatami bay rumu. Tak czy siak zapach jest naprawdę męski i przyjemny. Balsamu można używać do pielęgnacji twarzy (fajnie nawilża skórę), do brody (by zniwelować swędzenie), po goleniu (aby zmniejszyć podrażnienia), a nawet do rąk.

Balsam jest wydajny aczkolwiek nie jest to tani produkt bo za buteleczkę 100 ml musimy zapłacić ponad 100 zł. Jeśli jednak macie więcej sianka w portfelu i chcecie produkt premium to gorąco polecam.
Woda kolońska Lavish Care After Shave Lotion

Na koniec zostawiłem sobie petardę jeśli chodzi o wody kolońskie. Jakiś czas temu recenzowałem dla was pomady greckiej marki Lavish Care. Otóż Lavish w swojej ofercie posiada nie tylko produkty do włosów, ale także do golenia. I dziś opowiem wam o fantastycznej wodzie kolońskiej – After Shave Lotion z unikalnym blendem egzotycznych przypraw. Woda występuje w plastikowej butelce (szkoda, że nie szklanej) o pojemności 150 ml. Etykieta jest prosta w beżowym/pastelowym kolorze, nieco wintydżowa. Znajdziemy tam logo marki, nazwę produktu, info o składzie i sposób użycia oraz naklejkę dystrybutora. Od góry szyję zabezpiecza korek, a aplikacja następuje przez jak ja to nazywam zakraplacz (coś jak w alkoholach).

Woda kolońska idealnie sprawdzi się po goleniu do odkażenia skóry, zniwelowania podrażnień, a fakt że zostawia na skórze delikatny filtr sprawia że skóra jest ochroniona, gładka i nie traci wilgoci (chroni przed wysuszeniem). To co jest jednak najlepsze w tej wodzie to jej zapach – klasyczny, wintydżowy, jak za starych dobrych czasów. Zapach jest męski, intensywny i długotrwały. Przypomina nieco linię zapachową Bay Rum marki Pan Drwal czy nawet zapach pomady Prospectors Gold Rush. Wyczuwalne są tu egzotyczne przyprawy, ale głownie czuję goździk. Za butlę 150 ml zapłacimy raptem 30 zł. W tej cenie gorąco polecam, jedna z lepszych wód kolońskich jakie stosowałem.
A co wy wyzerowaliście w ostatnim czasie? Podzielcie się swoimi opiniami w komentarzu poniżej.
mnie dezodorant w kremie też baaardzo przypadł do gustu